Weź udział w konferencji DPS Forum 2024
25 / 09 / 2024
Licencjonowany zawodnik rajdowy i jeden z najbardziej znanych drifterów w Polsce. Driftingowy tytuł Mistrza Polski zdobył już dwukrotnie. Projektuje innowacyjne rozwiązania w samochodach sportowych, a jego specjalność to budowa klatek bezpieczeństwa. Prowadzi zajęcia na jednej z warszawskich uczelni technicznych. O czym opowie podczas zbliżającego się DPS FORUM 2019? Jakie atrakcje czekają na uczestników konferencji? Tego wszystkiego dowiecie się z wywiadu z Pawłem “Trollem” Trelą.
Czym jest dla Ciebie sport samochodowy?
Całym życiem, choć wiem, że może brzmi to patetycznie. Może lepiej – to centrum mojego życia, wokół którego buduje wszystko, nawet to, co wprost nie łączy się z motorsportem. Związana jest z nim moja praca i moja rodzina. Historia zaczęła się od pasji rodziców, sukcesów ojca w rajdach terenowych i tak już dalej się potoczyło. Za dzieciaka poganiałem trochę za piłką, powściekałem się na rowerze. Ale geny okazały się silniejsze i kiedy usiadłem za kierownicą samochodu, od razu odkryłem, że to coś, co chcę robić w życiu. Nie potrafię sobie wyobrazić pracy na etacie za biurkiem czy dwutygodniowych wakacji all inclusive z dala od motoryzacji. No może, co zawsze powtarzam, gdyby nie motorsport, to startowałbym pewnie w zawodach MTB, bo rower to moja druga pasja.
Twój ojciec był zawodnikiem i konstruktorem. Można sobie wyobrazić, że kilkadziesiąt lat temu w Polsce nie było łatwo o dobry samochód rajdowy. A jak jest dziś? Czy rzeczywiście, aby auto „dawało radę”, trzeba je na własną rękę stuningować?
Tata jest samoukiem-perfekcjonistą i budował wszystko sam. Wiedział, że zrobi to lepiej i pretensje na wypadek awarii może mieć tylko do siebie. Dodatkowo, trudniej było zdobyć części i fachowców z doświadczeniem, żeby gdzieś się czegoś dowiedzieć i poradzić lub zlecić wykonanie unikatowych elementów. Dziś, gdy granice w Unii są otwarte, a części z Azji czy USA przylatują do Europy w kilka dni, jest łatwiej.
Jeszcze kilka lat temu, gdy zaczynałem swoją przygodę z rajdami, a potem z driftingiem z zazdrością patrzyliśmy na zachód Europy, na zagraniczne projekty aut. Jednak z każdym rokiem ten dystans się zmniejszał. A dziś limitem jest już tylko budżet. W tej kwestii niestety nadal przegrywamy, nie tylko z zachodem, ale i wschodem Europy. Obecnie auto można zbudować samodzielnie, odkupić i zmodyfikować istniejący projekt albo zaufać specjalistom.
Mamy w Polsce kilka firm takich jak moja, które budują samochody do sportu od A do Z. Z salonu sportowym autem gotowym rywalizacji na najwyższym poziomie nie wyjedziemy (śmiech). W każde trzeba włożyć ogrom pracy i serca. Po tacie odziedziczyłem duże poczucie samodzielności w warsztacie. Jestem takim samoukiem-uparciuchem. I właśnie z takiego podejścia powstała moja firma. Najpierw budowałem samochody dla siebie, a z czasem pojawili się chętni do skorzystania z moich usług. Samodzielna, przemyślana praca nad autem daje mi nie tylko satysfakcję, ale i pewność. Nie potrafiłbym startować samochodem, przy którym nic nie zrobiłem, którego nie mógłbym ustawić samodzielnie. Poprawiam zresztą wszystko, co mnie otacza i ma koła – od auta, którym jeżdżę na co dzień, po rower, na który wsiadam w weekendy. Zawsze można coś zrobić lepiej.
Spędzasz więcej czasu na zawodach czy w garażu? Jak wygląda twój dzień w pracy?
Najwięcej czasu spędzam w garażu. Zawody to tylko wierzchołek góry lodowej. To, co widzą wszyscy. W warsztacie najczęściej pracuje nie nad swoim autem, a nad samochodami klientów. W Polsce praktycznie nie ma zawodowych kierowców sportowych. Na co dzień jesteśmy mechanikami, pracownikami różnych firm albo właścicielami własnych. Moja specjalizuje się w budowie klatek bezpieczeństwa do aut sportowych. Oczywiście wykonujemy też inne prace – modyfikacje nadwozi, zawieszeń czy układów napędowych.
W ciągu roku powstaje kilka aut od początku do końca zbudowanych w moim warsztacie. Pracuję praktycznie 7 dni w tygodniu. Mam szczęście, że kocham to, co robię i łączę pasję ze sposobem zarabiania na życie. Moja narzeczona śmieje się, że byłbym chory, gdybym przynajmniej raz dziennie nie pojechał do warsztatu. Ale lubię tę pracę i wyzwania, jakie niesie ze sobą. Ciężko opisać jeden dzień w warsztacie, bo każdy jest inny. Tak jak auta, które z niego wyjeżdżają.
Musimy być kreatywni, rozwiązywać problemy, dopasowywać wydawałoby się niepasujące części, modyfikować istniejące rozwiązania, ciągle poprawiać fabrykę. A auta niektórych klientów lubią zaskakiwać. Tak więc od rana praca, a późnym wieczorem Netflix, fajny serial albo squash. Na szczęście rodzinnie jesteśmy uzależnieni od podobnych pasji.
Drifting to dziedzina, która przyniosła Ci największy rozgłos i stała się nie tylko pasją, ale też sposobem na życie. A miał być tylko odskocznią…
Drifting miał być taką nagrodą pocieszenia, bo rajdy na najwyższym poziomie stały się za drogie. Jazda bokiem dopiero się w Polsce rozwijała i wystarczał niewielki budżet, aby zacząć. Kolega z OS-ów, Tomek Marcinak, namówił mnie na udział w zawodach drifitngowych i tak się zaczęło. Z ręką na sercu i zupełnie szczerze mówię, że nie jestem drifterem z powołania. Nie ukrywam tego.
Moja miłość do driftingu rodziła się powoli z każdym kolejnym metrem pokonanym bokiem. Okazało się, że jestem w tym niezły, więc postanowiłem być najlepszy, a przynajmniej jednym z najlepszych. Włożyłem w to mnóstwo pracy i serca, podobnie jak moi bliscy. Trafiłem na czas, kiedy drifting w Polsce dopiero się rozwijał. Uczyliśmy się go więc wszyscy razem, w jednym momencie: zawodnicy, kibice i organizatorzy zawodów. To kawał fajnej historii, która pokazuje, do czego mogą doprowadzić pasja i samozaparcie. Dziś Drift Masters – liga, która wywodzi się z Polski – stała się najsilniejszą serią drifitngową na świecie. Nie boję się tego głośno powiedzieć. A było to możliwe tylko dzięki polskim zawodnikom i ludziom odpowiedzialnym za organizację, którzy w nas uwierzyli.
Specjalizujesz się w projektowaniu klatek bezpieczeństwa do samochodów sportowych. Czy w tym obszarze konstruktor ma duże pole do popisu?
Głównym wyznacznikiem jest regulamin i bezwzględnie trzeba się go trzymać. To magiczny załącznik „J”, którego należy przestrzegać, by klatka spełniała wymagania startów w motorsporcie. Jasne wytyczne nie oznaczają jednak, że to prosta praca. Auta, w które wstawiamy klatki bezpieczeństwa stawiają przed nami mnóstwo wyzwań. Praktycznie każdy samochód wymaga indywidualnego podejścia.
Nadwozia, które do nas trafiają, to sporadycznie nowe auta. Kolejne karoserie – zwane budami – przynoszą ze sobą różne historie. Pracuje oczywiście na szablonach, ale klasyczne BMW E36 nie jest w stu procentach równe innemu E36. Każde ma za sobą jakieś przejścia, więc do każdego auta trzeba podejść czasem od innej strony i zachować maksimum estetyki. Dla każdego klienta, co naturalne, jego auto to skarb.
W historii mojej firmy montowaliśmy klatki w różnych wynalazkach. Od samochodów do rajdów historycznych, terenowych, przeprawowych, z żółtymi blachami po kit cary, które nie wyjechały nigdy poza tor. Najgorzej jest chyba pracować przy Porsche 911 czy Fiacie 126p, bo w nich prawie w ogóle nie ma miejsca. Co najważniejsze, przez cały czas musimy pamiętać, że budujemy konstrukcję, która w krytycznym momencie ma uratować życie i zdrowie. To ogromna odpowiedzialność.
Masz rzeszę wiernych fanów, którzy poza tym, że Ci kibicują, potrafią aktywnie wesprzeć. Z jakimi miłymi gestami spotkałeś się w swojej dotychczasowej karierze?
Pomimo przezwiska Troll, wydaje mi się, że mam dobrą więź z fanami. Praktycznie na każdym kroku spotykam się z wyrazami sympatii. Kibice są niesamowici. I to nie tylko z Polski, ale i z innych krajów. Gdy kilka lat temu w wyniku wypadku moja kariera niejako zawisła na włosku, fani pomogli nam odbudować auto. W akcję włączyli się nawet zupełnie niespodziewanie kibice z Danii. Do jakiego kraju nie pojedziemy, zawsze jakimś magicznym sposobem wspiera nas grupa miejscowych. Na Węgrzech na przykład czuje się jak w domu. Gdy mam chwilę zwątpienia albo jestem zmęczony tą całą walką typową dla motorsportu i chcę to wszystko rzucić i pojechać w Bieszczady, ktoś nagle pisze ni stąd ni z owąd jakąś pozytywną wiadomość i serducho znów wyrywa się do walki i… pchamy dalej te taczki obłędu (śmiech).
Myślę, że kibice cenią mnie za moją autentyczność, której obiecałem sobie nigdy nie zatracić. Widzą, jak w wirze walki, gdy coś nie działa, rzucam się pod auto. Często w kombinezonie i w kasku na głowie. Cenią za doświadczenie i chyba również za odwagę konstruktorską. Dla każdego, kto do nas podejdzie na zawodach staram się znaleźć choć chwilę, żeby pogadać, a gdy dostanę maila czy wiadomość na Facebooku czy Instagramie też zawsze staram się odpisać. Bardzo to szanuję i dlatego zawsze dajemy z siebie wszystko. I nie wyjeżdżamy w Bieszczady (śmiech).
Sport samochodowy to dziedzina, gdzie zdarzają się sytuacje, na które zawodnik nie ma wpływu. Czy z biegiem czasu można się na nie uodpornić?
Nigdy, przenigdy nie da się na to uodpornić. Jesteśmy sportowcami, takimi z krwi i kości. Nie maszynami. Jak powiedział kiedyś Larry Bird: „Nienawidzę przegrywać bardziej niż lubię wygrywać”. Tym bardziej ten ból jest straszny, gdy porażka nie jest wynikiem walki z drugim zawodnikiem, a jest rezultatem awarii auta. Taki jest motorsport. Nasze samochody mają takie moce i takie osiągi, że coś kiedyś musi ustąpić, nie ważne, jak dokładnie będziemy doglądać wszystkich elementów. Zawsze, kiedy ruszamy z zespołem na zawody życzymy sobie tylko jednego – by auto po prostu działało. Reszta zależy już tylko od nas.
Swoją wiedzą dzielisz się ze studentami kierunku Transport specjalności: Budowa i tuning samochodów oraz Budowa i eksploatacja samochodów. Jak wyglądają prowadzone przez Ciebie zajęcia?
Ta historia jest naprawdę niezwykła i na jej wstępie muszę podziękować Kanclerz Uczelni Techniczno-Handlowej im. Heleny Chodkowskiej, Pani Annie Salmonowicz za zaufanie, wizję i wiarę we mnie. Przyznaję, że było i jest to dla mnie wyzwanie. Z warsztatu do sali wykładowej – to dopiero droga.
Prowadzę ze studentami blok zajęć o modyfikacjach aut związanych stricte z motorsportem. To spotkanie z praktyką, na którym staram się omówić układ po układzie, co można, a czego nie należy robić w autach sportowych. Przedstawiam realne sytuacje. Dzielę się doświadczeniem. Mówię o częściach, rozwiązaniach i częstych błędach. Namawiam do dyskusji o własnych projektach.
Wspominam o moich porażkach konstruktorskich, by nie popełniali tych samych błędów (śmiech). I cały czas uczę się razem ze studentami, by z każdym rokiem te zajęcia były coraz lepsze. Na Uczelni działa też Koło Naukowe TLS Team i ekipa UTH Racing Team. Fajnie jest spotykać młodych ludzi z tą samą pasją. Jeśli mogę im w jakiś sposób pomóc, to staram się to robić. Z doświadczenia wiem, że mają trudne, choć ekscytujące hobby.
Najbliższe plany i zawodowe marzenia?
Kiedyś marzyłem o starcie w Formula Drift – amerykańskiej lidze, która uchodzi za najsilniejszą na świecie. Dziś marzy mi się, aby to kierowcy z USA przyjechali do nas i rywalizowali z kierowcami z Europy. Chciałbym się z nimi zmierzyć w Drift Masters. Rezultaty mogłyby być dla nich zaskakujące. Tak natomiast realnie i praktycznie, moim głównym marzeniem są po prostu starty bez stresu. Nie sportowego, ale tego związanego z kwestiami organizacyjnymi czy budżetowymi. To takie marzenie, o którym powie pewnie każdy rajdowiec, kierowca wyścigowy albo drifter. Codziennie robię wszystko, by to marzenie spełniać. Mam też w głowie kilka fajnych projektów. Liczę, że uda mi się nie raz jeszcze zaskoczyć driftingowy świat nietuzinkową konstrukcją.
O czym opowiesz podczas DPS Forum? Wiem, że przygotowałeś dla uczestników kilka atrakcji…
To, że nowe technologie obecne są w sporcie samochodowym nie jest żadną tajemnicą. Teamy F1 i WRC mają całe laboratoria i sztab ludzi pracujących nad osiągami aut. To samo, oczywiście w relatywnie mniejszym wymiarze, dzieje się w innych dziedzinach motorsportu.
Uczestnikom konferencji chciałbym opowiedzieć o tym, jak w naszych warunkach, przy wykorzystaniu dostępnego potencjału powstają samochody generujące ponad 1000KM i tyle samo momentu obrotowego. Zamierzam tak przedstawić budowę samochodu do motorsportu, aby słuchacze spojrzeli na cały proces jak na złożony, przemyślany we wszystkich możliwych aspektach, ukierunkowany na konkretny cel projekt. Projekt, w którym zastosowane są nieprzeciętne, dedykowane rozwiązania techniczne: odpowiednio zbudowane i ustawione zawieszenie, specjalnie zaprojektowane skrzynie biegów, dyferencjały, jednostki sterujące, karbonowe i kevlarowe nadwozia, czy zaawansowana elektronika koordynująca działanie wszystkich układów. Serdecznie zapraszam na konferencję DPS FORUM 2019 – Paweł “Troll” Trela.
Paweł będzie dostępny dla uczestników przez całą konferencję. W strefie wystawców zaprezentuje swój aktualny, 800-konny, samochód wyścigowy Opel GT. Dodatkową atrakcją przygotowaną przez Pawła Trelę jest możliwość wygrania przejazdu na profesjonalnym torze do driftu.
Więcej informacji o konferencji i rejestracja znajduje się na oficjalnej stronie www.dpsforum.pl
25 / 09 / 2024
20 / 09 / 2024
30 / 08 / 2024
Zastanawiasz się które oprogramowanie sprosta Twoim oczekiwaniom? Skorzystaj z kreatora oferty.
Potrzebujesz dodatkowej konsultacji?
Skontaktuj się z nami